Gazeta Kulturalna "Jak Kwiatkowski-Cugow kołysał mnie do snu"
Fakty nie pytają nas o zdanie. O zgodę, albo o niezgodę.
Fakty po prosty zachodzą.
Potem fakty zamieniają się w słowa, słowa niosą fakty i oto nagle załamują się dachy, rozstępują podłogi i dusze pękają na pół.
W skrzynce emaliowej wiadomość od Andrzeja: "Dziś o 4:00 zmarł Tadeusz Kwiatkowski-Cugow".
Stoję przed ekranem, patrzę, patrzę, patrzę, widzę słowa - ale przecież nie widzę...
Widzę wielką posturę, widzę ręce jak bochny, widzę brodę białą, pod brodą koniecznie kolorowa apaszka, spojrzenie uważne, coś za chwilę na pewno powie - może dowcip, może psikus, coś za chwilę na pewno się stanie...
A teraz?
Jak dalej?
Było to późnym wieczorem, w siedzibie polskiej ambasady w Atenach, gdy ambasadowy pan radca, nie bardzo chyba wiedząc, co zrobić z przybyłymi poetami, poprosił ich o przedstawienie się. Zaproszenie to sformułował dość swoiście (coś w stylu: "No to co chłopaki, może się tu nam przedstawicie...") i ta arogancja tak dźgnęła Tadeusza, że powstał i rozpoczął kilkunastominutową, płynną, poetycką improwizację, prowadzoną przepięknym, wielozgłoskowym, rymowanym wierszem, a do tego dowcipnie i trafnie psychologicznie charakteryzującą po kolei każdego z poetów, członków grupy. I tak mówił tym pięknym wierszem o każdym z nas, całkowicie z kapelusza, całkowicie na żywo, całkowicie z duszy, i płynął, i płynął, i płynął, i tylko w jakimś momencie na małą sekundę zawahał się w doborze jakiego słowa czy rymu...
... i wtedy czujny pan radca natychmiast dał wyraz potrzebie zajęcia niezbędnego stanowiska po linii oficjalnej i na bazie, i natychmiast a wtrącił się ze swoją niby "podpowiedzią", która oczywiście w niczym nie przystawała ani do geniuszu Tadeusza, ani do jego improwizacji, ani poezji w ogóle - Tadeusz zatrzymał się, zawiesił głos i usiadł.
Fortepian sięgnął bruku. Poezja raz jeszcze przegrała z głuchotą. Geniusz raz jeszcze przegrał z prostactwem.
Tak, wiele jest poetek i wielu poetów. Tak wiele powstaje znakomitych wierszy. Wszystkie one są piękne, wartościowe, zasługują na szacunek i nagrody, wszystkie one dają nam jakże wiele. Ale gdzieś pod chmurami jest jeszcze poziom genialności - dostępny niewielu, tak niewielu, że czasem nawet nie zauważamy, że oto tuż obok rozjarza się światło geniuszu.
Nie zauważamy, bo ono świeci zwykle krótko.
Zawsze za krótko.
Tadeusz był wielowymiarową osobowością, "Ostatni król polskiej bohemy artystycznej" - tak nazwał go Andrzej Dębkowski - jakże trafnie i jednocześnie jakże boleśnie określenie to zderza się z dzisiejszą rzeczywistością, zmaterializowaną, skonkretyzowaną, poszufladkowaną i przeliczoną na wyniki finansowe i rentowność...
Wielowymiarowe osobowości umykają klasyfikacją. Wielowymiarowe osobowości nie mieszczą się w standardach opisów. Wielowymiarowe osobowości bywają zaskakujące w reakcjach i niełatwe w obsłudze, ale za to ślady ich stóp, echa ich słów i cienie ich czynów też pozostają wielowymiarowe.
Cienie ich czynów...
...oto w czasie Konferencji Literackich w Zelowie wjechał na salę na rowerku. Na sali górnolotne słowa, poezja aż dymi, a tu sto dwadzieścia kilo wagi wjeżdża na dwóch małych kółkach...
...oto w czasie wspólnej lekcji poetyckiej w jednej z poznańskich szkół nagle zwinął kartki i sycząc do mnie cicho coś w rodzaju "prowadź sobie sam"- wyszedł.
Zupełnie nie zrozumiałem, o co chodzi, ale nie wybiegnę przecież za nim, obróciłem więc całość w mniej czy bardziej zręczny żart i w pojedynkę doprowadziłem lekcje do końca. Za godzinę czy dwie spotykamy się na umówionym posiłku, wydanym przez szkołę i nie zdążam jeszcze otworzyć ust, kiedy Tadeusz już naciera na mnie frontalnie i zarzuca mi wszelkie zbrodnie przeciwko ludzkości z brakiem jakiegokolwiek wyczucia i egocentryzmem na czele. Jaki egocentryzm? Jakie wyczucie? O co chodzi?
Trwało to obiad, wspólny powrót tramwajem i potem jeszcze pół wieczoru przy barze, zanim okazało się, że powodem wstrząsu dla Tadeusza i powodem jego demonstracyjnego wyjścia było to, że w czasie, gdy on czytał jeden ze swoich wierszy, ja darłem - bezczelnie! - jakąś kartkę papieru. Musiał przecież wyjść, tak potwornego policzka nie mógł pozostawić bez reakcji...!
Cienie ich słów...
...oto zeszła nam kiedyś rozmowa na jakieś bardzo poważne sprawy, stan świata, dyplomację, czy może handel międzynarodowy i okazuje się, że Tadeusz nie wyklucza, że wyjedzie na ambasadora do Budapesztu. Wspaniale, z Wiednia do Budapesztu bliżej, niż do Salzburga, zaczęliśmy więc szczegółowo omawiać dalsze plany współpracy w tak ciekawej konstelacji.
Wracaliśmy do tego tematu kilka razy przy następnych spotkaniach, ale z wyjazdu Tadeusza wciąż nic nie wychodziło. Pytam go raz, drugi, trzeci - wreszcie sam przyznaje mi, że to tylko tak powiedział, że to był, ot, taki żarcik...
Byłem rozgoryczony: zrobił sobie ze mnie pajaca, uwierzyłem mu jak dureń, ja z nim omawiałem konkrety i szczegóły, a on po prostu zakpił sobie ze mnie - dlaczego? I po co?
Byłem rozgoryczony - aż dostałem od niego jego książkę "Stodólna 40"
I tak przez kilka następnych tygodni Tadeusz kołysał mnie codziennie do snu...
...bo czytałem jego książkę codziennie przed zaśnięciem i co wieczór z prawdziwą radością zagłębiałem się na powrót w tok jego opowieści, w jego wspaniałą, soczystą i barwną polszczyznę, nasyconą powiedzonkami i wyrażeniami lat minionych, pełną sympatii dla ludzi, pełną pasji i żaru, dowcipną i potoczystą.
Czytałem tę książkę w dwóch płaszczyznach - z jednej strony były to wspomnienia z okresu niemal mi współczesnego (niewiele przecież jestem od Tadeusza młodszy), więc jest w takim czytaniu zawsze coś do wywoływania i własnych duchów, ale z drugiej - było to refleksje i wspomnienia osoby, którą dane mi było znać osobiście, jego słowa były więc ja ramy obrazu, którego głównym motywem był sam autor. I właśnie przez tę intymność książka ta pomogła mi zrozumieć Tadeusza i jego specyficzne podejście do rzeczywistości.
Dopiero po przeczytaniu tej książki zrozumiałem, że świat był dla Tadeusza wielkim teatrem - wielką wspólną zabawą, wielkim spektaklem, niewyczerpanym źródłem etiud do rozwinięcia, impulsów do improwizacji i do artystycznych prowokacji, wielką sceną, na której stale dzieje się tyle ciekawych rzeczy do zagrania.
Dopiero po przeczytaniu tej książki zrozumiałem, jak bardzo nie wolno było Tadeuszowi wtłaczać w jakąkolwiek konkretność, jak bardzo jego wymiarowość dusiła się w gorsetach konwenansów, norm umownych i pustki, opakowanej w mundury codzienności. Dopiero po przeczytaniu tej książki zrozumiałem, jak bardzo Tadeusz ten szary świat rozsadzał, z jaką pasją i determinacją Tadeusz ten świat drapał, szarpał i kuksał...
...i oczywiście już na zawsze opuściła mnie cała moja złość na Tadeusza za tę jego ambasadorską etiudę...
Napisałem mu o tym w obszernym liście. Już po tym liście, w czasie kolejnego spotkania, stanęliśmy na uboczu, gdzieś na końcu korytarzyka w Domu Literatury i jeszcze coś do mego listu dodałem, jeszcze coś dopowiedziałem, przyznałem, że teraz dopiero wiem, jak on rozumie świat, że dopiero teraz ja, jedną nogą z przymuszenia w przyziemności konkretów rzeczywistości, a drugą - z wyboru ulotności słowa, rozumiem jego wolność teatru i jego szybowanie wysoko nad szarą ziemią.
Tadeusz pochylił się wtedy ku mnie i z nieznaną mi dotąd u niego delikatnością powiedział cicho: "Michał, napisz o tym".
Zamurowało mnie. Zamurowało podwójnie: po pierwsze - oto tytan estrady i arcymistrz imprez, władca sal i zawiadowca wszelkich publiczności, zwraca się do mnie tak oto cichutko, zwiewnie delikatnie... A po drugie - on, literat z ogromnym dorobkiem, zwraca się do MNIE? Przecież tak wielu jest zacniejszych, godniejszych, większych?
Nie czułem się wtedy na siłach. Powiedziałem mu to już wtedy. Powiedziałem mu, że czułbym się tak, jakbym się podlizywał, że muszę to sobie ułożyć i znaleźć jakiś punkt odniesienia, jakieś zawieszenie.
Wielokrotnie obtłukiwałem potem w myślach pytanie: pisać - nie piać? Już - czy jednak jeszcze nie? A jeśli tak, to jak?
Wstydzę się dziś, że wtedy nie zrozumiałem, że ta cicha prośba Tadeusza to był może jeden z niewielu momentów, kiedy Tadeusz zszedł na chwilę z estrady świata i że zrobił to wtedy dla mnie, że była to chwila, w której obdarzył mnie największym zaufaniem. Nie zrozumiałem tego wtedy - dziś już to wiem, ale przecież nie zdążyłem.
"Są w nas setki potrzeb, przyzwyczajeń i smaków" - napisał niedawno sam o sobie w felietonie "Władek" (Gazeta Kulturalna, 2/138, 2008, s. 14) - "a jednym z nich jest potrzeba mistyfikacji, zagrania kogoś innego, ucieczka od kostiumu codzienności, wychylenie się poza psychofizyczny i biologiczny obrys postaci". I dalej: "W moim życiu nie było nigdy niejasności, jeżeli ktoś przez pomyłkę pytał czy ja jestem tym, czy owym, a nie byłem, to ja byłem. Tych ról w arcycudownym teatrze świata, na nieboskłonie ludzkiej sceny było mnóstwo."
"...byłem..."
"...było..."
...jakie te słowa okrutne...
Wiedeń, 6-10 czerwca 2008
Michał Bukowski, 2008-07
Wspomnienia związane z poetą, zdjęcia, filmy, opisy, opowiadania, relacje.
Znałeś Tadeusza? Podziel się z innymi swoimi wspomnieniami.
Reportaże, wywiady i wszelkiego rodzaju wzmianki o poecie oraz Fundacji w czasopismach.