Szynel dla Europejczyka
Kontakty polsko-ukraińskie, pomimo szumnych deklaracji, to póki co jeszcze dzikie pola albo niezaorany ugór. Śmiałkowie próbują robić wypady w kierunku sąsiadów, a jednym z takich eskapad miała miejsce 1 i 2 lipca do niedalekiego Łucka. Z inicjatywy Stowarzyszenia Lubelski Klub Biznesu udała się tam grupa lubelskich twórców i artystów. I udowodnione zostało raz jeszcze, że kultura to nasz mocny produkt eksportowy.
Niech się schowa Stanisławski
Agnieszka Gąsior, uważa, że w dzisiejszych czasach, żeby się wylansować, trzeba propagować własne, nowoczesne, dostosowane do wymogów chwili logo, wypracować solidną i wiarygodną markę. Pracuje zatem na własne logo Lubelskiego Klubu Biznesu, a jako że pochodzi z Hrubieszowa, pragmatyzm łączy z sentymentem i wozi polskie marki na Ukrainę.
Okazało się, że świetną eksportową marką stał się, mimochodem, spektakl "Pieśni z szynela", przygotowany siłami młodych aktorów im. Osterwy w Lublinie. Mimochodem, bo kiedy pracowali nad nim nocami, nieomal w "podziemiu", bo jednak przy aprobacie dyrekcji teatru, gnała ich wyłącznie fascynacja wspaniałą rosyjską literaturą i jej smakowitymi dla aktorów klimatami.
Spektakl robiony "sobie a muzom" mógł stać się przekładem klasycznego chciejstwa, a wypoczwarzył się na doskonałego w swojej harmonii urodzie teatralnego łabędzia. Młodzieńcza żywiołowość artystów, dopełniła pozornie niezbornym gadulstwem narratora, trzyma żelazną dyscyplinę profesjonalnego w każdym calu spektaklu. Proporcje pomiędzy kabaretem a pantomimą, muzyką a pamiętnikarstwem, satyrą, a rozrzewnieniem są tu idealnie wyważone i dopracowane w każdym szczególe. Jacek Król, który błyskotliwie wyreżyserował skróconą wersję krakowskiego spektaklu Rafała Kmity, przy którym sam miał uprzednio okazję pracować z autorem, szlifował "Szynel" z kolegami pod kierownictwem wokalnym Izabeli Urban. Ileż dało się wykrzesać (także dosłownie) z tego tworzywa! Piórem nie opiszę, słowem nie opowie. Zabawa jest przednia. Trzeba po prostu zobaczyć.
Gogol, Puszkin, Lermontow, Czechow i inni duchowi patroni tego przedstawienia mogą spoglądać z chmurki na popisy polskich prawnuków z satysfakcją i rozbawieniem. Wielki dyrektor teatru Stanisławski raczej się do powinowactwa z "Szynelem" przyznać nie może, bo i metoda i sposób patrzenia na kanon rosyjskiej klasyki biegunowo inne.
Drzewo do lasu
Zastanawialiśmy się po drodze z menedżerką spektaklu Ewą Szeloch, jak przyjmą taki pasztet sąsiedzi ze Wschodu. Tematyka sięga wszak także ich korzeni kulturowych, ale kto wie, czy dziś od nich nie odżegnują, może też całkiem im się przejadły? Albo odwrotnie, oprotestują przedstawienie na zasadzie: świętości nie szargać?
Nic z tych rzeczy. Nakłamany entuzjazm, stojąca owacja i wylewne gratulacje po spektaklu "Pieśni z szynela" w Łucku udowodniły, że pomysł pokazania tam tego spektaklu nie był wożeniem drzewa do lasu. Las rosyjskiej klasyki jest bowiem nadal przepastny, pełen niezmierzonych bogactw i tajemnic i mądrze eksploatowany rośnie na potęgę.
Młode, ożywcze pędy to wspaniałe talenty aktorskiej czołówki z Osterwy. Ani Bodziak, która cudownie potrafi być raz frywolną kokietką, a zaraz potem upiorną staruchą nianią., Bartka Mazura, którego rosyjska dusza i zdolności aktorskie zdają się bez dna, brawurowego w kozackiej fantazji Szymona Sędrowskiego, szarmanckiego i dowcipnego Jerzego Kurczuka, wujaszka Andriuszy Golejewskiego, gawędziarza nad gawędziarze i wspomnianego już, imponująco wszechstronnego Jacka Króla. I jeśli godzinny spektakl zdoła pomieścić całe multum cytatów, zapożyczeń, parodii, a scenki zmieniają się jak w kalejdoskopie, to eksploduje to za sprawą niebywałej sprawności tego zespołu, który w jednym mgnieniu oka potrafi zmienić fraki i cylindry na chłopskie rubaszki.
Cyrylica niestraszna
W Łucku spotkali się także naukowcy zajmujący się zagadnieniem przenikania obu naszych kultur oraz poeci. I tu okazało się, że potomkowie Adama Mickiewicza i Tarasa Szewczenki mają sobie bardzo wiele do powiedzenia. Atmosfera debaty literackiej, podgrzewana umiejętnie przez takiego mistrza nastroju jak Tadeusz Kwiatkowski-Cugow, była wyjątkowo gorąca i obfitowała w obustronne wzruszenia. Ani trudności z obcym alfabetem, ani prozaiczny brak środków nie zniechęca poetów z Polski i Ukrainy do kultywowania wzajemnych kontaktów w przyszłości, co solennie sobie obiecali. Co tu zresztą ukrywać, pogranicze i wschodnie rubieże zawsze sprzyjały poetyckim uniesieniom, ta ziemia była natchnieniem wielu pokoleń ludzi pióra. I pewnie tak już zostanie.
Konsul Generalny RP w Łucku pan Wojciech Gałązka patronuje wymianie kulturalnej tym chętniej, że na co dzień zajmuje się życiową prozą. Choć trudno to sobie wyobrazić, 22-osobowy personel konsulatu wydaje dziennie Ukraińcom około 900 wiz. Zdarzył się jednak i taki dzień, że wydano ich 1300! A wszyscy załatwiani są w ciągu jednego dnia. Zjeżdżają tu wszak obywatele Ukrainy z trzech obwodów: wołyńskiego, rówieńskiego i żytomierskiego. Notabene w tym ostatnim rejonie żyje największe skupisko Polaków, blisko 50 tysięcy potomków osadnictwa sprzed 300 lat.
Pan konsul, nie tylko dlatego, że uprzednio pracował w służbie zagranicznej na Bałkanach, uważa że może czuć się tu bezpiecznie i spokojnie. Ludzie nastawieni są przyjaźnie, młodzież bez porównania mniej wojownicza i lepiej ułożona niż w kraju, pijanych na ulicy się nie spotyka. Oprócz samochodowych stłuczek, rzadko kiedy naszym rodakom przydarza się coś niemiłego. Konsul przypomina sobie nie więcej niż kilka takich przypadków w ciągu całego roku urzędowania . - Wszystko zmienia się na Ukrainie na lepsze - stwierdza z optymistycznym uśmiechem.
Randka z Europą
Czy na lepsze, nie wiem, ale na bliższe europejskim standardom. Wystarczy włączyć telewizor. Takie same reklamy i telenowele jak wszędzie. Supermarkety w Łucku zaopatrzone są nie gorzej niż nasze i nie tylko przed stoiskiem z alkoholami, ale i na przykład z kawą można dostać zawrotu głowy. Widać że zachodnie firmy traktują wschodni rynek ofensywnie. Jak to się ma do stopy życiowej tego skromnego, sennego miasta?
Łuck miał swoje chwile europejskiej świetności w historii, choćby za sprawą dobrze znanego nam księcia litewskiego Witolda, bohatera spod Grunwaldu, brata Jagiełły. W 1429 roku zaprosił monarchów Europy na wystawny zjazd, który miał zaspokoić jego polityczne ambicje. Pewnie dlatego pod XIV-wiecznym Zamkiem Lubarta, gdzie książę podejmował cesarza i królów Europy, stoi dziś najdroższa w mieście restauracja pod nazwą Korona Witolda. Ceny są tu dla plebsu, podobnie jak korona dla Witolda nieosiągalne.
Tylko tutaj dostać można niespotykany gdzie indziej w Łucku luksus uśmiechu od personelu. Kelnerzy, teatralne bileterki, recepcjonistki itd., jeszcze się go, pomimo jawnej poprawy usług nie nauczyły.
Dlatego daleko ważniejsze od zapewnień, że jak powiedzieli w telewizji: z otwarciem wystawy "Młoda polska grafika" wkroczyła do Łucka Europa, był autentyczny śmiech, radość, a nawet łzy Ukraińców na "Spotkaniach z polską kulturą". Dobre, żywe relacje z sąsiadem są równie ważne na szerokim stepie, jak w rozszerzającej się Europie.
Kurier Lubelski, 2004-07-09
Wspomnienia związane z poetą, zdjęcia, filmy, opisy, opowiadania, relacje.
Znałeś Tadeusza? Podziel się z innymi swoimi wspomnieniami.
Reportaże, wywiady i wszelkiego rodzaju wzmianki o poecie oraz Fundacji w czasopismach.